Wolontariat na granicy – jak jest naprawdę?

Zuzanna Sierotnik

Osobista relacja wolontariuszki OM, Zuzi Sierotnik, po tygodniowym wolontariacie na granicy:

Wolontariat z OM w Polsce był dla mnie niezapomnianym przeżyciem i wielkim przywilejem. OM to duża, międzynarodowa organizacja chrześcijańska, działająca na wielu polach. Na granicę ukraińsko-polską przyjechał ich specjalny oddział Disaster Response Team, czyli Zespół Reagowania na Katastrofy. Doświadczone hardkory, które niejedno już przeżyły i zrobiły w różnych miejscach świata.

Przyjeżdżając nie wiedziałam do końca, co mnie czeka. Kiedy na odprawie wyjaśniono, że mamy na granicy przyczepę dla małych dzieci, gdzie można się ogrzać i je przewinąć, trochę mnie zmroziło – nie jestem wielką fanką dzieci, a takich zupełnych dzidziusiów (i ich pieluch) w ogóle nie potrafię obsługiwać.

Na szczęście moje obawy okazały się nieuzasadnione. Wolontariat był świetnym połączeniem organizacji ze swobodą. Mieliśmy zapewnione czytelne ramy – pobyt od soboty do soboty, ośmiogodzinne zmiany, kamizelki z identyfikatorami, oznakowane auta, mieszkanie i wyżywienie, „techniczne” instrukcje co do obsługi namiotu, przyczepy itd. „Czynnik ludzki” zależał od nas – czy i do kogo podejdziesz, kiedy robisz sobie przerwę, czy chcesz pokolorować z dziećmi, czy pogadać z dorosłymi, czy próbujesz sam się porozumieć, czy wołasz tłumacza, co robisz, kiedy ruch na granicy ustaje.

Stworzyliśmy niepowtarzalną ekipa z różnymi darami – niektórzy świetni w duchowym wsparciu, otaczający ludzi modlitwą; inni w organizacji i porządku, inni we współpracy między „pomagaczami” i tworzeniu dobrej atmosfery.

Całe chrześcijańskie gadanie o oku, uchu i rękach ciała Chrystusa ożyło tu z całą mocą. Odetchnęłam z ulgą, uświadamiając sobie, że ja nie muszę wszystkiego umieć i robić, że uzupełniamy się wzajemnie. Taka jaka jestem, wnoszę siebie. To wystarczy i ubogaca.

Jeżeli najważniejszym wydarzeniem Twojego chrześcijańskiego życia jest niedzielne nabożeństwo, to wiele tracisz. Dla ekipy OM na pewno nie jest. Strasznie mi zaimponowali – i jako organizacja, i jako ludzie; i z sercem, i mózgiem na właściwym miejscu. Trochę myślałam, że będzie to jakaś prowizorka, w której jakoś się odnajdę albo nie, a była to przemyślana i dobrze zorganizowana czasoprzestrzeń, z jasnymi zadaniami i miejscem na indywidualność.

Czy to była ciężka praca? I tak, i nie.

Ciężkie było zimno. Smutek uchodźców. Bariera językowa. Czasem zwyczajna nuda. Lekkości nadawała współpraca.Czasem po prostu stałam i się cieszyłam naszym przyjęciem uchodźców, niewymuszonym, serdecznym wkładem każdego, wzajemnie się zazębiającym. Nie wiem, czy doświadczyłam wcześniej w życiu takiej synchronizacji, oczywiście trochę niezdarnej, ale przypominającej jednak lot stada ptaków czy drogę ławicy ryb.

Grzała nas radość przyjmowanych – rozjaśniające się twarze dzieci dostających prezenty, ciepłe uśmiechy ich rodziców, wyrazy miłego zaskoczenia, ulgi i wdzięczności. Takie podsumowanie może wydawać się nie na miejscu, ale było super. Nie łatwo, ale dobrze.

Przed wolontariatem spędzałam dużo czasu w internecie na sprawdzaniu wiadomości, hejtowaniu złych firm, które nie wycofały się z Rosji, i dyskusjach z wszędobylskimi trollami. Teraz wiem, że nie warto przejmować się hejtem i głupotą – skupiając się na konstruktywnym działaniu pomagamy i sobie, i innym.

Obrazki z granicy

Tom
Tom jest wysokim Francuzem o nazwisku Small. Do czasu rosyjskiej inwazji mieszkał w Ukrainie, zna język i ma wielkie serce. Na wspólnej zmianie obserwowałam go z podziwem i wzruszeniem. Nie miał wiele do powiedzenia – po prostu pomagał. Ktoś nosi paczki – Tom nosi paczki. Panowie techniczni rozstawiają namiot – Tom rozstawia namiot. Bierze na ręce dziecko, żeby ulżyć trzymającemu je ojcu. Roztaczał wokół siebie Bożą miłość i obecność i patrząc na niego czułam, jak rozpuszcza się i maleje mój własny kompleks bycia nie wystarczająco „ewangelizatorem”. Widząc Toma od razu wyczułam swój kierunek, odnalazłam swoje miejsce. Miłość płynącą przez podaną rękę i współpracę, bez wielu słów, bardziej jako postawę, niż werbalny przekaz.

Żołnierz
Przed zielonym namiotem informacyjnym, na małym krzesełku siedzi postawny żołnierz w moro, berecie i buciorach. Czyta małą książeczkę. Rozmówki polsko-ukraińskie.

Wolontariusze
Za stołem z napojami i jedzeniem ramię w ramię stoją harcerze, PAH i Caritas. Dołącza do nich dwóch terytorialsów. Jeden zajmuje stanowisko przy napojach. Pyta podchodzących z pewnym wahaniem ludzi, czy chcą kawy czy czaju, a jak kawy to naturalnej czy zahyszczennej, i czy z malakom. Uśmiecha się, podaje napoje, robi dziecku kakao. Drugi widzi, że śmietnik się napełnił i idzie go wynieść.

Kierowca
Twarz kierowcy ukraińskiego autobusu, pełna pozbawionej patosu determinacji, godności i odwagi. Jego praca nabrała nowego znaczenia i nowego ryzyka, które bierze na klatę i dalej wozi ludzi, robiąc swoje bez zbędnych słów.

Celnik
Surowy celnik z kamienną twarzą i psem… wesołym goldenem, z piłeczką w pysku.

Uchodźczyni
Rozmawiałam ze starszą panią, która jechała do syna do Warszawy. Do tej pory odmawiała jego prośbom i była zdecydowana zostać u siebie, ale kiedy walki przybliżyły się do jej domu, zaczęła spędzać noce w wannie przy dźwięku syren i postanowiła wyjechać, żeby w końcu się wyspać. Nie mogła zrozumieć, jak ludzie mogą robić taką krzywdę innym ludziom. Po co. Dlaczego giną niewinne dzieci. Przecież my tu stoimy i rozmawiamy, mimo że każda skądinąd, i chcemy po prostu żyć w spokoju… Ustaliłyśmy, że obie modlimy się o pokój dla Ukrainy i oczekujemy Bożej sprawiedliwości – czy tu, czy po drugiej stronie.

Zaangażuj się!
🔴 Finansowo: https://zrzutka.pl/m9upjm
🔴 Jako wolontariusz: https://forms.gle/JZdTZiCbanp9yKFB6
🔴 W modlitwie – zatrzymaj się na chwilę i módl się razem z nami!

To ważne. Warto podzielić się ze znajomymi.